sobota, 17 sierpnia 2013

20. Epilog - Nikt nie lubi zakończeń, ale one i tak przychodzą...


Miłość – co to właściwie jest? Tęsknota za drugą osobą? Ciepło otrzymywane od drugiej osoby? Pożądanie drugiej osoby? A może to wspólne spędzaniu czasu? Nikt dokładnie nie odpowie na to pytanie, bo „rodzajów” miłości jest wiele. Miłość do bliźniego, miłość platoniczna oraz erotyczna. Każdy każdego kocha inaczej. Uczono nas, że każdego powinno się kochać, niezależnie jaki jest i co robi. To prawda. Kochamy każdego, jednego bardziej, drugiego mnie, ale jednak kochamy. Płomień miłości nigdy nie gaśnie. Ale czasami przez naszą głupotę tracimy naszą miłość, a potem żałujemy.

Książę Łukasz czekał miesiącami, a Księżniczka Marcelina była daleko...bardzo daleko. Książę jechał dniami i nocami, bo wiedział, a raczej przeczuwał, że jego miłość jest tuż, tuż. Kiedy się spotkali między nimi ponownie pojawił się promyczek miłości, który przerodził się w coś, co może spowodować nawet pożar. Tęsknili za sobą, fakt. Brakowało im tej drugiej osoby. Po tym spotkaniu wszyscy hucznie świętowali zawarcie związku małżeńskiego Królewskiej Pary. Na każdym kroku pokazywali wszystkim, że są razem szczęśliwi. Przytulali się, skradali sobie całusy, nie opuszczali siebie nawet na minutę. Dziadek Księżniczki Marceliny był szczęśliwy, że kobieta podjęła właściwą decyzję.

I właśnie w taki sposób Królewicz odnalazł Swoją Królewnę. Wystarczył jeden pocałunek, a Księżniczka Marcelina zrozumiała, że bez Księcia Łukasza nie umie żyć. Po jakimś czasie w pięknej, śnieżnobiałej sukni, obiecała mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że go nie opuści, aż do śmierci. Zamieszkali we wspaniałej rezydencji we Włoszech. Spłodzili małego synka, który zwie się Igor i to on będzie następcą tronu, zaraz po tatusiu. Zaś Król Fabian i Dama Klaudia mieszkali sobie w Twierdzy Rzeszowskiej. Obydwa rody spotykały się w każdej możliwej chwili i prowadzili swoje wspaniałe życie. Tak skończyła się historia Śpiącej, przepraszam Księżnej Marceliny i Księcia Łukasza z rodu Kadziewicz. Żyli razem długo i szczęśliwie, zapominając o piekle, które ich spotkało. A co się stało krasnalami, tego nie wie nikt.
Ale mam tylko jeszcze jedno pytanie... czy tylko mi wydaje się, że ich życie to Przeszłość, która stała się teraźniejszością?

Wizja druga

 O północy spojrzymy za siebie

21 wrzesień, 2014 r.


Jak wygląda Bajka? Jak wyobrażają sobie ją zwykli ludzie, którzy nie mają celu w życiu, a jak ci, którzy są spełnieni i czerpią z życia tyle, ile się da? Czy Bajka w ogóle istnieje? Czy każdy może stworzyć tą magię wokół siebie? Czy da się ją podtrzymać? Co kryje się za słowem Bajka? Czy jest ono tylko zobrazowaniem szczęścia, radości, miłości, pożądania, a z czasem i przywiązania, pomocy, wspierania, ale również cierpienia i bólu? Czy można to wszystko tak razem połączyć?

Nie da się niestety, bo w Bajce zazwyczaj wszystko dzieje się tak jakbyśmy chcieli, a prawdziwe życie toczy się samo. W Bajce nikt nie umiera, nie zostawia bliskich, nie opuszcza przyjaciół, zostawiając po sobie tylko pomnik wielkości kilku metrów kwadratowych. W Bajce ludzie nie giną w wypadkach. Nie cierpią. W bajce zawsze jest szczęśliwe zakończenia, a życie jest z goła odwrotne. Przez życie podobno idziemy wyznaczonymi ścieżkami. Bo ten na górze już wie ,co z nami będzie. Tylko czy musi sprawiać, że cierpimy?
Jak dalej potoczyło się ich życie? Można by powiedzieć, że banalnie, bo byli szczęśliwi i mieli wszystko, czego pragnęli. Łukasz znowu grał na najwyższym poziomie i mimo starszego już wieku, jak na sportowca, dostał szansę od trenera reprezentacji. Wreszcie zdobył złoto MŚ, które smakowało zdecydowanie lepiej, niż wszystkie dotychczasowe nagrody. Marcelina zaś nie porzuciła aktorstwa, a wręcz przeciwnie, poświęciła się mu, ale wiedziała, kiedy musi odpuścić i zając się rodziną. Spełniła jednak swoje marzenie, o zdobyciu Oskara. To nie bym film Hollywood. To był zwykły francuski film, o niej samej można by rzec, bo fabuła była prawie taka sama, jak ich historia życia.
Oboje jednak wiedzieli, że kariera to nie wszystko i byli ze sobą, a nie obok siebie. Nawet jeśli nie zawsze było kolorowo. Przez pół roku musiało wystarczyć im tylko kilka wspólnych dni, bo ona nagrywała Oskarowy film, a on również grał, ale w siatkówkę w klubie, powracającego na tron, Mistrza Polski z Bełchatowa. Dzieliły ich setki kilometrów, a oni potrafili być ze sobą. Ona nie przychodziła na mecze, on nie chodził na jej premiery. To wszystko śledzili w telewizji czy Internecie. Nie byli fizycznie ze sobą, ale duchowo ich myśli krążyły wokół jednego.

- Kochanie, gratuluje!!! - krzyczała na cały głos Marcelina, gdy podszedł do niej po wygranym meczu z Rosjanami. - Wreszcie spełniłeś swoje marzenia o złocie - pozwoliła mu się wpić w jej usta.
- Kotek, ten medal jest Twój - prawie płakał, gdy to mówił, a i w jej oczach zaczęły zbierać się słone krople.
- Idź go najpierw odbierz, odśpiewaj hymn, a potem powiesz to jeszcze raz.

Tak również się stało. Odebrał medal, potem trzymał w rękach puchar, śpiewał Mazurka Dąbrowskiego, pił z kolegami szampana, aż w końcu podszedł do niej i przy Imagine zawiesił złoto na jej karku, pocałował namiętnie i zaczął tańczyć, tak jakby wszystko inne przestało się liczyć. Nie obchodziło go to, że są na antenie i cały świat widzi, jak Łukasz Kadziewicz całuje się ze swoją narzeczoną Marceliną, jeszcze Zasiewską, a już niedługo również Kadziewicz, jak daje jej swój medal, jak tańczą.

- Kocham Cię... - szeptał jej, gdy już nikt ich nie obserwował, a znajdowali się w hotelowym pokoju, a właściwie to w łóżku tegoż pokoju. - Jesteś taka idealna... taka moja...
- A ty mój... Kocham Cię... - pocałowała go i pozwoliła, by jej zwiewna sukienka opadła w dół.


4 Październik, 2014 r.

- Klaudia, gdzie są moje pończochy - denerwowała się, a przecież nie było o co. Albo może i było. W końcu już dziś stanie się Panią Kadziewicz.

- Tam gdzie powinny, czyli w walizce - uspokajała ją młoda Pani Drzyzga.

Po chwili została sama. Wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze i nie mogła uwierzyć, że chciała od tego wszystkie uciec, że chciała uciec od swojej Bajki o imieniu Łukasz. Czy marzyła kiedykolwiek o tym, żeby tak potoczyło się jej życie? Nigdy sobie tego nawet nie wyobrażała. Patrzyła na sukienkę, którą wybierała razem z Klaudią godzinami, buszując wśród sklepów w Paryżu. Sukienkę, która ukrywała to, czym dziś podzieli się z całym światem. Podzieli się tym szczęściem.
Nie może uwierzyć, że kiedyś tak po prostu uciekła... Nie rozumie tego, że starała się wymazać go z pamięci... Nie wie, dlaczego to właśnie jego obwiniała o śmierć rodziców... Nie wie, dlaczego sama nie potrafiła zawalczyć o niego, a nie tylko załamać się i całkowicie zmienić...

- Marcelinko, wszyscy już czekają. Możemy iść? - zwrócił się do niej dziadek, który miał prowadzić ją do ołtarza.
- Tak dziadku, możemy...

Chwyciła się go i weszli do Kościoła, wypełnionego rodziną i przyjaciółmi. Mała dziewczynka sypała kwiatki, a ona szła za nią i wpatrywała się tylko w jeden punkt. Wpatrywała się w jego oczy. Dziadek oddając ją w ręce Łukasza, powiedział mu, że jeśli sprawi, że będzie płakała, to będzie musiał się z nim bić, na co cały kościół zaczął się śmiać. On, gdy tylko chwycił ją za rękę, nie puścił już przez całą mszę. Cały czas wpatrywał się w nią. A ona próbowała ukryć rumieniec, który tylko on potrafił wprowadzić na jej twarz.

- Ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz to że Cię nie opuszczę aż do śmierci....



Gdy wychodzili z Kościoła, wszyscy goście obsypali ich ryżem. Znalazł się on w ich włosach, pod ubraniem, ale przede wszystkim najważniejsze było to, że już na zawsze będą razem, że nic już ich nie rozdzieli, bo wiedzą, że miłość przetrwa wszystko. Wiedzieli to przed kościołem, gdy rodzina i przyjaciele składali im życzenia, przy okazji wspominając o potomku cicho do Łukasza. Wiedzieli to, jadąc limuzyną do hotelu, gdzie miało odbyć się przyjęcie, tuląc się do siebie i szepcząc ciche "kocham cię" do ucha. Wiedzieli to, gdy cała sala śpiewała im "Sto lat", a potem wymagała pocałunku, gdyż wódka była gorzka. Wiedzieli to, tańcząc po raz pierwszy tego wieczora. Wiedzieli to cały czas...

- Klaudia, masz? - wreszcie pani Kadziewicz spytała się pani Drzyzgi.
- Oczywiście, że mam - zaczęła grzebać w torebce, w której można chyba znaleźć wszystko. - Trzymaj - uśmiechnęła sikę i wyszła z toalety.
- No to czas na niespodziankę - uśmiechnęła się sama do siebie i również podążyła na salę.

Po chwili już oboje brylowali na parkiecie, kręcąc się dookoła razem ze wszystkimi gośćmi. Zespół co chwilę zmieniał repertuar, dopasowując się do oczekiwań gości. Tańczyli chyba ze wszystkimi. Z ciociami, wujkami, stryjkami, dziadkami, kuzynami, teściami, w przypadku Marceliny... Tańczyli nawet z obsługą, bo w końcu wszyscy mają się bawić, a nie tylko się przyglądać. Oboje, lekko zmęczeni wyszli na taras, a potem, trzymając się za ręce dostali się do pięknie oświetlonej altanki  . Stali przytuleni do siebie, wpatrując się w budynek, gdzie bawią się goście.

- Łukasz, ja muszę ci coś powiedzieć...
- Tylko mi nie mów, że żałujesz... - zaniepokoił się, bo stałą przed nim najważniejsza osoba w życiu, Marcelina...
- Łukasz, nawet tak nie mów... Ja... ja mam dla ciebie niespodziankę... - delikatnie wysunęła zza gorsetu kawałek papieru i podało go oniemiałemu mężczyźnie.
- Co to jest? Po co dajesz mi kawałek jakiegoś czarno białego zdjęcia? - dopytywał, bo nie zdawał sobie sprawy, że to nie jest zwykłe zdjęcie.
- Kotku, bo... To jest zdjęcie naszego dzidziusia... Jestem w ciąży - mówiąc to z jej policzków pociekły łzy, które były pełne radości.
- Ale... Marcelina, jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi!!!
- Nie prawda, bo ja nim jestem - wspina się na palce i czule pocałował swojego męża.
- Ale chyba nie powiesz mi, że to było wtedy w Ustce na wakacjach, między LŚ, a MŚ?
- Oj masz bardzo dobrą pamięć mężusiu - śmieje się i ponownie wpija się w jego usta.

Na salę wrócili oboje w wyśmienitych nastrojach, co nie umknęło uwadze Młodym Drzyzgom, którzy wiedzieli już od tygodnia, kiedy to Marcelina nie piła na imprezie, gdzie świętowali złoto, więc od razu przechwycili mikrofon i podali go Młodej Parze. Radosną nowiną przekazali wspólnie, bo ani jedno, ani drugie, nie mogło do końca wypowiadać z siebie tych słów. Najbardziej ucieszył się chyba Dziadek Marceliny, który od razu wzniósł razem z Dziadkiem Łukasza toast za zdrowie prawnuka. Wesele dalej trwało, a oni widzieli już tylko siebie.
Ich noc poślubna byłą chyba inna niż te z filmów. Nie zdzierali z siebie ubrań, nie rwali ich na kawałki, nie odrywali guzików, czy suwaków. Po prostu delikatnie pozbawiali się tych pięknych, lecz już trochę zniszczonych strojów. Byli blisko siebie, a to im wystarczało, żeby w pełni czuć się szczęśliwym... A za siadem miesięcy zostaną rodzicami. Czy można chcieć od życia jeszcze więcej?




20 październik 2015r.

Plaża, ta która pamięta tak wiele z ich życia; słońce, a właściwie jego zachód, który powoduje przypływ wspomnień, nie zawsze tych dobrych, ale powracają; morskie fale, delikatnie muskające ich stopy; szelest wiatru, który nadaje magii, ale i ogrzewa ich ciała w ten jeszcze ciepły październikowy dzień ; płacz dziecka, ich dziecka, które jest skarbem w ich głowach... Tak, znowu są w Ustce. Historia zatoczyła koło, przywracając pierwotny kształt przeznaczeniu...


Są na wakacjach, pierwszych wakacjach spędzonych w trójkę. Są tutaj z małą Amelką, która teraz słodko śpi w ramionach swojego taty. Mimo, że ma dopiero dwa miesiące, już można zobaczyć ich podobieństwo. Jego ramiona zawsze koją jej płacz. Dla tej dziewczynki nie liczy się to, że obecność ojca do tej pory czuła tylko weekendami. Dla niej liczy się to, że po prostu jest.

- Łukasz, jak ty to robisz? - wskazała na śpiącego bobasa.
- Ja ją po prostu bardzo mocno kocham, Marcelina... Kocham ją tak samo mocno jak ciebie - przytula ją mocno do siebie jednym ramieniem, a drugim tuli małą kruszynkę, która jedną rączką próbuje opleść jego najmniejszy palec, ale nie może, bo jej rączka jest za mała. - Dziękuję ci...
- Za co? - pyta zdziwiona.
- Za to że jesteś... że jesteście... Kocham Was obie...

Wstają z piasku i, podziwiając zachód słońca, spacerują brzegiem morze. W głowie hulają wspomnienia. Te z pierwszych wspólnych wakacji, razem spędzanych wieczorów, pierwszej wspólnej nocy... Wraca również to, jak musieli rozstać się na miesiąc... Jak oboje cierpieli, gdy wszystko między nimi rozpadło się... Pamiętają również swoje pierwsze spotkanie po latach, wtedy gdy jedno nie poznało drugiego, a inne przysięgło sobie, że się zemści. Pamiętają również kolejne spotkanie. To, po którym spędzili razem wspólną noc. Pamiętają  że już wtedy wszystko się zmieniło... Wracają wspomnieniami również do własnego śluby, który będzie jednym z najszczęśliwszych dni w ich życiu.

Im nie jest potrzebna odludna plaża, willa, czy hotel pięciogwiazdkowy, by czuć, że są szczęśliwi, że mają wszystko... Nie... Im wystarcza to, że są razem, a wszystko inne przestaje mieć już znaczenie...


~*~*~

I nastąpił koniec...
Koniec naszej wspólnej pracy na tym blogu, po części również koniec naszych długich nocnych rozmów czasami wcale nie o blogu. Dziś nastąpił koniec "Przeszłości...", która zmieniła nas obie. ;)
Boli nas koniec tego opowiadania, bowiem zżyłyśmy się nie tylko z postaciami, jak również z czytelnikami. Dziwnie to brzmi, ale taka jest prawda! Gdyby nie wy, z pewnością nie zaszłybyśmy tak daleko. Nie byłoby tych prawie 13.000 wyświetleń i nie miałybyśmy tych 240 komentarzy. Ale dzięki wam tak jest! I z całego serca wam za to dziękujemy ♥
Dziś żegnamy się z losami Marceliny, Łukasza i Państwem Drzyzgą. Często bywało tak, że miałyśmy inne plany na poszczególne rozdziały, ale miałyśmy jeden naznaczony już w marcu cel. Napisać historię Łukasza i Marceli najlepiej, jak tylko potrafimy. To czy nam się udało, to już jest pytanie do Was - Najlepszych czytelniczek na świecie :*
Chyba Maniek zgodzi się ze mną, że mimo różnicy kilometrów, niewiedzy jak wyglądamy, bo znamy się tylko ze zdjęć, tak krótkiego, jak na przeciętne życie polaka, czasu mogę śmiało powiedzieć, że nie jesteśmy tylko znajomymi z bloga. Myślę, że zrodziła się miedzy nami taka nić przyjaźni. Innej od takie prawdziwej, ale chociaż jej namiastka :))
To nie jest jeszcze koniec naszej współpracy. Obie piszemy jednopartówki  Ale jest też pomysł, by ruszyć z czymś nowym. Na razie są to plany i drobne początki i to od Was zależy, czy chcecie nadal czytać nasze wspólne bazgrańce? ;)
Całujemy, ściskamy, kochamy,
Dzuzeppe&Maniek :***

sobota, 10 sierpnia 2013

Rozdział 19


Ona.

Jesteś. Tak blisko. Tak przy mnie. Tak przyjemnie. Wreszcie jesteś i nie pozwalasz mi uciec. Wreszcie sprawiasz, że świat przez tą długą noc nabrał barw. Wreszcie czuję, że jeszcze nie wszystko stracone. Wreszcie wiem, że mogę i mam o co walczyć. Wreszcie wiem, że mam prawo walczyć o Ciebie. Wreszcie wiem, że jestem zakochana z wzajemnością. Wreszcie sprawisz, że chcę zostać z własnej woli przy Tobie. Wreszcie mogę zacząć życie jakby od początku. Wreszcie mogę żyć z Tobą.

Czuję, jak delikatnie gładzisz moje plecy. Czuję, jak starannie głaszczesz każdy skrawek mojego ciała. Czuję, jak Twój oddech przyspiesza i staje się płytki. Czuję, jak nosem przejeżdżasz po mojej szyi. Czuję, jak niezdarnie miotasz się z próbą podwinięcie choć skrawka materiału mojej długiej sukienki. Czuję, jak Twoje ręce powoli odnajdują drogę do moich nóg. Czuję, jak podnosisz najpierw jedną. Czuję, jak ściskasz pośladek. Czuję, jak po chwili nie mam już nic pod stopami, odzianymi jeszcze w wysokie szpilki. Czuję, jak mnie pragniesz Łukaszu i wiem, że chcę tego samego... Ostatni raz...

Widzę, jak patrzysz prosto w moje oczy. Widzę, jak nerwowo mrugasz, gdy nie możesz znaleźć zamka od czerwonej kreacji. Widzę, jak powoli, skrawek, po skrawku, odsłaniasz moje ciało. Widzę, jak Twoje oczy przybierają wielkość pięciozłotówek, gdy stoję już naga. Widzę, jak bijesz się z myślami, próbując zachować się teraz odpowiednio. Widzę, że przegrywasz tę walkę. Widzę, że Twoje spodnie robią się za ciasne. Widzę, że masz na mnie ochotę, a jednak nie rzucasz się na moje ciało jak zwierze. Widzę jedynie Twoje oczy wypełnione miłością i pożądaniem.

Próbuje znaleźć drogę do zawartości Twoich spodni. Próbuję udawać perwersyjną kokietkę. Próbuję stać się kimś innym. Próbuję sprawić Ci przyjemność. Próbuję, ale na nic takiego mi nie pozwalasz. Nie pozwalasz na szybkie pozbycie się ubrań. Nie pozwalasz na szybką i bezwartościową grę wstępną. Nie pozwalasz na szybkie sprawienie Ci przyjemności. Nie pozwalasz na nic, co chcę zrobić. Nie pozwalasz, bo...

- Kocham Cię - mówisz zachrypniętym głosem, kładąc nas na wielkim hotelowym łóżku.

Dotykasz mojego zarumienionego policzka. Dotykasz ustami moje usta. Dotykasz wygiętej sui pod wpływem Twoich gorących i mokrych pocałunków składanych własnie w tym miejscu. Dotykasz kciukiem moich ust. Błądzisz dłońmi pod moimi plecami. Błądzisz opuszkami palców po mojej rozgrzanej skórze. Błądzisz kciukiem po ciemniejszym kolorycie mojej piersi, Błądzisz całym sobą po moim rozpalonym ciele. Błądzisz rękoma, napierając na mnie.

Czuję Cię w środku. Czuję jak łapiemy wspólny rytm. Przeniesienie rąk z moich pośladków na twarz, chwytając ją w dłonie, nie zaburza Twoich energicznych, rytmicznych ruchów. Nie zaburza również moich coraz to głośniejszych jęków to, że znajdujesz się za mną i dalej poruszasz biodrami, dołączając do pieszczot swoje długie i zwinne palce. Wręcz przeciwnie. One sprawiają, że zachowuję się jeszcze głośniej. Moje mięśnie drgają, a ty mocno przyciągasz mnie do siebie i pozwalasz się uspokoić.

- Uwielbiam Cię... - szepczesz cicho zmysłowym i tak seksownym głosem tuż przy moim uchu, a Twoje słowa ledwo do mnie docierają, bo znowu moim ciałem zawładnął spazm odczuwanej przyjemności w momencie, gdy czuję, że i Ty przeżywasz podobne ekscesy. 

Nie idę pod prysznic Nie odsuwam się ani o centymetr od Ciebie. Nie spycham z siebie Twojego ciała. Nie. Ja cię chłonę. Zapamiętuję Twój zapach; smak skóry; kształt mięśni pleców; pojawiające się na nich pręgi i zaczerwienienia po moich paznokciach; kolor, długość i ułożenie włosów; intensywność odcieniu zieleni tęczówek; niewielki zarost; zawsze kąśliwy uśmiech... Muszę cię zapamiętać już na zawsze Łukaszu...

Zasypiam obok ciebie już ostatni raz. Przytulam się to Twojego rozgrzanego torsu już ostatni raz. Wdycham Twój męski zapach już ostatni raz. Delikatnie głaszcze Twój bark już ostatni raz. Całuję delikatnie Twoje usta już ostatni raz. Szepczę ciche "kocham Cie" już ostatni raz. Patrzę na Twoje uśmiechnięte usta i zamknięte oczy już ostatni raz. Spoglądam na Twoje idealne, śpiące ciało, na Ciebie już ostatni raz...

Znajduję swoje porozrzucane ubrania, zakładam je, zostawiam liścik na poduszce i wychodzę.

- Kocham Cię, ale nie mogę wybaczyć sobie tego, co chciałam zrobić...




On.


Dlaczego mam wrażenie, że dzieje się coś złego? Dlaczego czuję, że będzie źle? Dlaczego nie da się cofnąć czasu o te kilka godzin i go zatrzymać? Dlaczego nie czuję Twojego oddechu na klatce piersiowej? Dlaczego nie czuję ciężaru Twojej głowy, spoczywającej na moim ramieniu? Dlaczego szukając ręką Twojego drobnego ciała natrafiam tylko na poduszę i zimną pościel? Dlaczego po otworzeniu oczu nie widzę Twoich roześmianych oczu, gdy siedzisz w fotelu na przeciwko mnie? Dlaczego Cię nie ma?!   

Odnajduję tylko skrawek papieru, leżący na prześcieradle. Czytam każde słowo kilka razy i dźwięczy mi w głowie ostatni wyraz  " Żegnaj ".  Dla mnie nie ma zwykłego słowa. Jest tylko ukucie w sercu. Tak strasznie boląca dla oczu pustka w łóżku. To zimno płynące z drugiej połowy materaca. Bez zawahania zrywam się z łóżka, z powrotem zakładam wczorajszą koszulę, spodnie, marynarkę i wybiegam z pokoju.

Nie pozwolę uciec Ci po raz kolejny. Nie stracę cię na następne kilkanaście lat albo na zawsze. Nie pozwolę, żebyś zniszczyła życie nie tylko mi, ale i sobie, bo wiem, że kocham Cię z wzajemnością. Nie pozwolę sobie na poddanie się. Nie teraz, kiedy wiem, że innej już nie będzie. Nie teraz, kiedy jestem pewien, że nie będąc z Tobą uschnę jak roślina bez wody. Musimy tworzyć symbiozę, bo inaczej oboje rozpadniemy się na małe kawałeczki. Powili, ale skutecznie...

- Szybko na lotnisko!
- Panie, spokojnie... Jak kocha, to poczeka...
- Ale co z tego, że kocha, jak boi się tego?
- To jedziemy panie, bo tu o poważną sprawę chodzi - taksówkarz puszcza mi oczko i rusza z piskiem opon. Kompletnie nie wiem, gdzie mnie wiezie, ale gdy po chwili słyszę silniki samolotów, wiem, że w odpowiednie miejsce. Wiezie mnie do ciebie, żebym mógł uratować nam życie...

Wbiegam do wielkiego budynku i rozglądam się płochliwie. Gdzie ty do cholery jasnej jesteś? Biegam już od kilku minut i nadal nie mam żadnych wieści na temat tego, gdzie jesteś. Boże, proszę pomóż...  

- Pasażerowie lotu do Paryża proszeni są do odprawy na terminal 3.

Teraz już wiem. Paryż to Twój drugi dom. Zawsze marzyłaś  żeby zamieszkać tam, żeby spróbować życia w tym mieście, więc na pewno wybierasz się tam. Biegnę tam. Wielki tłum. Masa ludzi Krzyk, hałas, harmider. Każdy chce coś, a nikt nie zdaje sobie sprawy, że jeśli Cię nie znajdę teraz, to już na zawsze mi przepadniesz. Już na zawsze pozostanę sam. Już na zawsze jedyną kobietą, którą będę kochać będziesz ty, nawet jeśli nie będzie ciebie przy mnie.

- Marcelina! - krzyczę, ale nie słyszę odpowiedzi. Każdy patrzy się na mnie, jak na jakiegoś chorego psychicznie człowieka, bo stoję ubrany w spodnie od garnituru i źle pozapinaną koszulę, ale teraz dla mnie liczysz się tylko Ty. Liczy się odnalezienie Ciebie. - Marcelina, ja cię kocham!!! - krzyczę jeszcze głośniej, gdy zostaję zupełnie sam. Nie znalazłem Cię. To moja wina i nie mogę nikogo obwiniać. Nie mogę również podnieść się z kolan i wrócić da hotelu. Nie potrafię, bo straciłem ciebie. 

Siedzę tak jeszcze dziesięć minut. Każda mijająca mnie osoba, pyta czy wszystko jest w porządku, a kurwa nic nie jest w porządku... Kompletnie nic. Podnoszę się wściekły, ale nie potrafię iść. Nie potrafię wydać polecenia moim mięśniom, bo czuję, że to jeszcze nie ten moment, że powinienem chwilę poczekać. Siadam na ławce i chowam głowę w dłonie, nie kryjąc łez. Płaczę... Pierwszy raz od momentu, gdy byłem dzieciakiem i pozwoliłem  żeby wszystko rozpadło się pomiędzy nami po raz pierwszy. Płaczę, bo teraz już wiem, że straciłem cię na zawsze. Wiem, że będę już musiał do końca żyć sam. Żyć bez ciebie...

- Przepraszam, ale ja chyba wiem, jak mogę panu pomóc...
- Nikt nie może mi pomóc... Wszystko spieprzyłem... - odpowiadam nawet nie patrząc na współrozmówce. 
- Ale ja wiem, że kilkadziesiąt metrów stąd siedzi dziewczyna z walizką i robi dokładnie to samo, co pan. Płacze i zarzuca sobie, że wszystko spieprzyła... Tam siedzi pani Marcelina... - wskazuje w prawo.
 - Dziękuję! - krzyczę w biegu. 

Biegnę. Ile sił w nogach.najszybciej jak tylko się da. Nawet Dzik biegł wolniej w żołędzie niż ja teraz. Nie liczą się obolałe mięśnie, poocierane stopy, krzyk obsługi, że nie wolno. Nie liczę się już tylko ja sam, ale na pierwszym miejscu jesteś Ty. Biegnę po swoje szczęście. Biegnę po Ciebie.

- Marcelina, daj mi chociaż coś wyjaśnić. Proszę porozmawiajmy - kucam przed Tobą i wpatruję się w Twoje zakłopotanie. 
- Tu nie ma co wyjaśniać... - wstajesz, a ja za Tobą i w ostatniej chwili łapię cię za łokieć i przysuwam do siebie, obejmując ramionami, blokując w ten sposób próbę ucieczki. - Puść mnie... proszę...
- Nie... Nie pozwolę ci odejść, wiedząc, że byłby to nasz największy błąd w życiu. Nie pozwolę ci odejść, bo cię kocham jak wariat i wiem, że ty czujesz to samo, bo inaczej nie reagowałabyś tak na moją osobę. Nie cieszyłabyś się z mojego widoku, uśmiechu, wygranego meczu. Nie całowałabyś mnie na dzień dobry, dobranoc, po każdej wygranej i porażce. Nie pozwoliłabyś mi znowu pojawić się w Twoim żuciu, jeśli nic być do mnie nie czuła... Nie pozwolę sobie na ten ból, gdy ciebie nie ma obok... Kocham Cię i chcę przeżyć całe moje życie z Tobą. Chcę być Twoim mężem. Chcę mieć z Tobą dzieci, wychowywać je, kłócić się o to... Chcę żyć z tobą... Chcę, żebyś została w Polsce na stałe... ze mną...  - milczysz.

Jedna sekunda. Druga. Piąta. Dziesiąta. Trzydziesta. Sześćdziesiąta... Mija minuta, a ty milczysz, patrząc się tylko w dal za mną  Nie chcę być odrzucony. Nie chcę poczuć się jak zabawka, którą być może się zabawiłaś. Nie chcę być jak mały szczeniak, który po Świętach Bożego narodzenia ląduje w schronisku, bo okazuje się, że nie da rady się go wychować. Nie chcę cierpieć tak jak za pierwszym razem. Nie chcę, nie zniosę tego...

- Zostaniesz?
- Łukasz ja... 


~*~*~
Wiem, że skończyłam w złym momencie, ale musiałam, bo już za tydzień pojawi się tu Epilog, a raczej taka nasza niespodzianka pod tą nazwą. :P 
Taki koniec rozdziału nie zamyka nam możliwości na pisanie epilogu, który już z resztą jest, ale co tam. Nie powiem jak się skończy ;P
Kurcze smutno mi się robi, bo musimy się już niedługo żegnać, a to opowiadanie i cała moja znajomość z Maniek dała mi na prawdę wiele, ale to już za tydzień o tym ;)
Jak coś, to na http://to-tylko-siedem-dni-kotku.blogspot.com/ pojawił się nowy ;)
Ściskam, całuję, i ozdrawiam z Pochmurnego łódzkiego, 
Dzuzeppe :*
Ps. Dziękujemy za nominację do Libster Awards, ale chyba nie ma sensu to, żeby teraz tworzyć zakładkę, bo blog już się kończy, ale postaramy się jakoś na waszych blogach odpowiedzieć na pytania ;)
Ps 2. Jako że ogórki wpłynęły na nas zadziwiająco, chcemy zaprosić Was na nowego bloga :)  Skąpani w świecie samotności, odnajdujemy się w ciemności :D

niedziela, 4 sierpnia 2013

Rozdział 18

W Krakowie jest dzisiaj święto, bowiem siatkarz Politechniki żeni się ze swoją ukochaną. W domku dziadków Zasiewskich jest duże zamieszanie. Wszyscy stają na głowie.
-Marcysia, co ja mam zrobić?
-Siedzieć i się nie ruszać, bo ta kredka zaraz wyląduje w twojej gałce ocznej.
-Okej, okej.- była cisza, dopóki zrobiła jej makijażu i do akcji wkroczyła pani fryzjerka. Potem zaczęło się od nowa.
-Czym tak się stresujesz? Przecież to nic wielkiego.- tłumaczyła zestresowanej kuzynce, chociaż na jej miejscu zachowywałaby się podobnie.
-Marcysia, ty ślubu jeszcze nie brałaś, więc nie wiesz jak ja się czuje.- tylko prawdziwa kuzynka czyta w myślach.
-Dobra, ale przypuszczam...
-Przypuszczać to sobie możesz. Marcelina, ja się dygam!- biedna pani fryzjerka też musiała wysłuchiwać wyżaleń Klaudii.- Co jeżeli pomylę słowa przysięgi? Albo upuszczę obrączkę?! Lub upadnę kiedy będę szła do ołtarza?! Ewentualnie te nieszczęsne świece zgasną?! Czy też zacznie padać deszcz?- jaka z niej histeryczka. Z takiej strony Marcela jej nie znała.
-Jak zacznie padać deszcz to przynajmniej urośniesz i nie będziesz musiała nosić szpilek.- puściła jej oczko, a Urbańczyk zgromiła ją wzrokiem.- Duśka, nie panikuj! Przysięgę powtarzałam z tobą milion razy. Nie upadniesz, bo Fabian zadeklarował, że będzie Cię trzymać. Świecę nie zgasnę, bo nikt zapewne nie będzie miał zamiaru chuchać ani dmuchać. A deszczu nie będzie, bo z dziesięć razy sprawdzałam prognozę pogody.- uśmiechnęłam się do Panny Młodej, która chyba była pewna moich słów.
-A te obrączki?- zapytała smutno, jąkając się.
-Wezmę je na sznurek i powieszę.
-Bardzo śmieszne.- powiedziała wkurzona.
-To nie miało być śmieszne. Wiesz jak ja bym chciała być na twoim miejscu? Nie dlatego, że to Fabi jest Panem Młodym, tylko w ogóle.
-Wolałabyś, żeby to był Kadziu.- dogryzała jej.
-Nie masz czego!- do akcji wkroczyła mama Panny Młodej.
Kobieta była ubrana w sukienkę z kroju Princeski. Jej jasnoczerwony kolor świetnie prezentował się z granatowym bolerkiem i złotą biżuterią. Wyglądała fenomenalnie. Kiedy weszła na twarzy Klaudia pojawił się uśmiech i dziewczyna uspokoiła się.
-Dobra to ja może panie zostawię. Widzimy się w kościele. Wierzę w ciebie!- pocałowała Klaudię w policzek i przytuliła.
-Kocham cię!- usłyszała w odpowiedzi. Pomachała jej i zeszła piętro niżej. Nie obyłoby się gdybym na kogoś nie wpadła.
-Cześć wujek! Jak się czujesz?
-A jak może czuć się ojciec, który wydaje córę?
-Wspaniale?- zaśmieli się.- Przynajmniej nie płacz, a będzie okej.

Klaudia wpatruje się w swoje odbicie w lustrze. Ma na sobie piękną, białą suknie, która ciągnie się po podłodze. Jej włosy są spięte w koczka, jednakże przyozdabia je warkocz wraz z welonem. Na nogach spoczywają śnieżnobiałe szpilki, które dodają jej wzrostu. Makijaż nie dorzuca jej lat, gdyż jest bardzo naturalny. Dzisiejszego dnia będzie świętować zawarcie związku małżeńskiego wraz z Fabianem. Jednak denerwuje się, tak jak każda kobieta przed ślubem, więc nie ma w tym nic dziwnego.
Fabian jest na parterze i cały czas uśmiecha się. W lustrze widzi sylwetkę wysokiego mężczyzny, w czarnym garniturze, z krawatem zawiązanym na szyi. Włosy postawił na żelu w artystycznym nie ładzie. Wygląda zjawiskowo i dobrze o tym wie. Obok niego stoi Łukasz. On nie paja tak samo wielkim uśmiechem jak Drzyzga, ale można zauważyć na jego twarz tyci uśmieszek. Jak zawsze wygląda przystojnie. Nie ma słów, które opisywałyby jego wygląd. Krótko mówiąc wygląda fenomenalnie.
W domu jest wielkie zamieszanie! Dziadkowie latają między parterem a drugim piętrem, Marcela uspokaja Klaudię, a Łukasz... Łukasz siedzi i czeka aż spotka się z Marceliną. To jedyna rzecz jaką pragnie. I to życzenie spełnia się, gdy Fabian wysyła go na górę.

Ona. 

- Klaudia uspokój się wreszcie! - krzyknęłam, do dziewczyny, gdy ta o mało co nie spadła ze schodów, biegnąc do łazienki w swoim domu rodzinnym. - Fabian jest na dole,  może byś mu chociaż nie pokazała przed zdjęciami, co?
- Przepraszam, ale okropnie się denerwuję.

Tak ty się denerwujesz... A co mam powiedzieć ja? Znowu zobaczę się oko w oko z Łukaszem. Znowu będę musiała patrzeć w jego smutne oczy, spowodowane własnie przez moją osobę. Ty Klaudio nie masz się czego denerwować. Kochasz przyszłego męża, a on nie widzi poza Tobą świata. Ja nie mam już nic. Wszystko spieprzyłam doszczętnie już wczoraj i wiem, że nie ma już odwrotu. Powiedziałam "a" to muszę powiedzieć i "b". 

Obie godzinę temu wróciłyśmy od kosmetyczki. Chłopaki siedzę na dole i mają aktualny zakaz wstępu na górę, oprócz wujka i naszego dziadka. Sukienką musiałam wymienić, bo była stanowczo za duża. Przez miesiąc w Paryżu schudłam pięć kilo, więc kupiłam nową. Założyłam ją na siebie i spojrzałam w lustro. Nie ma już tej wesołej dziewczyny, która miała szansę na szczęście, ale ją spieprzyła. Teraz znowu jest ta bezwartościowa suka...

- Nie spieprzyłaś niczego... - gwałtownie odwracam się w stronę drzwi. - Nadal masz szansę na szczęście...
- Po co tu przyszedłeś? Łukasz, nic się nie zdarza dwa razy, a już na pewno nie trzy, słyszysz... My nie mamy już szansy. Wszystko spieprzyliśmy, kiedy byliśmy dzieciakami. Teraz już nigdy nie będzie "nas". Będę "ja" i "ty", Osobno... - podchodzę do okna i wpatruję się w samochody podjeżdżające pod dom rodzinny Klaudii. - Łukasz, proszę, wyjdź...
- Bez ciebie nie wyjdę... Wstawaj jedziemy na zdjęcia, a potem jeszcze pogadamy - chwytasz mnie za łokieć i ciągniesz do drzwi.
- Łukasz, buty muszę założyć. Sama zejdę... - wychodzisz z pokoju, a ja siadam na łóżku, zakładam szpilki i powoli zbieram się do wyjścia.

Przez całą drogę do parku nie odzywam się ani słowem. Otwieram się dopiero przy śmiesznych pozach, które musimy wykonać. Każdy z nas jest uśmiechnięty, wyluzowany i szczęśliwy... Nawet ja. Pozuję do zdjęć z Tobą bez żadnej krępacji, pozwalam, żebyś mnie obejmował, całował w policzek. W radosnych nastrojach wracamy do domu. Z Panną Młodą uciekamy na górę, a rodzice zaciągają Was do salonu do gości.

Wszystko co dzieje się później jest jakby obok mnie. Uśmiecham się i idę tam gdzie ty, bo wiem, że zaprowadzisz mnie w dobrym kierunku. Obserwuję Drzyzgi, jak wypowiadają słowa przysięgi, jak się całują, wychodzą z Kościoła, jak wszyscy składają im życzenia, a my musimy trzymać kwiaty i prezenty, jak chłopaki z Politechniki doczepiają nam do limuzyny puszki i Mikasy. Następnie mój mózg rejestruje moment, gdy śpiewamy "Sto lat". Najgłośniej oczywiście śpiewają siatkarze. Potem coś jemy, ale jakoś przelatuje mi to tylko przed oczami. 

- A teraz serdecznie zapraszamy na środek Parę Młodą oraz ich świadków.

Usłyszałam tylko jak z głośników wydobywa się "Bed Of Roses" , a na swojej talii poczułam już Twoje dłoń, druga trzymała moją przy ustach. Zauważyłeś, że nadal noszę pierścionek. Spojrzałeś się na mnie wreszcie tymi iskierkami w oczach. Wreszcie czułam się tak wspaniale. Tak lekko... Wiem, że to egoistyczne, ale chciałabym być teraz z Tobą na miejscu Klaudii i Fabiana. Chciałabym się tak kołysać z Tobą przez cały wieczór. Tak, żeby wszystkie spojrzenia zwrócone były na nas... Chciałabym być Twoją żoną, ale wiem, że to już niemożliwe...




On.

Uciekłaś. Znowu zostawiłaś mnie samego. Tak po prostu odeszłaś, gdy tylko skończyła się piosenka. Wystraszyłaś się? Ale czego? Dlaczego nie pozwolisz sobie być szczęśliwa? Dlaczego cały czas odpychasz mnie od siebie? Dlaczego za wszelką cenę próbujesz wybić mi siebie z głowy? Przecież ja Cię nadal kocham. Nadal siedzisz mi cały czas w głowie. Nadal myślę, ,że każda osoba, która dobija się do mnie, to ty.

- Łukaszku, porozmawiaj z Nią jeszcze raz - zaczepia mnie mama, gdy chodzę bez celu po ogrodzie, zamiast bawić się na parkiecie z kobietą, którą kocham. 
- Mamo, ona otwarcie powiedziała, że nie ma dla nas już szansy...
- Synku, kobiety często mówią jedno, a myślą drugie...

Głośna muzyka, piski kobiet, śmiechy mężczyzn, śpiewanie, picie, kołysanie się w tłumie, gapiące się na mnie nastoletnie spojrzenia, wicie się przede mną... Każda chce tańczyć, a doświadczyć prawdziwej przyjemności z tej czynności możesz czerpać tylko ty. Żadnej nie przyciągam do siebie, żadnej nie głaszczę po plecach,żadnej nie obejmuję, jak zakochany facet, żadnej nie całuję w czoło, żadnej nie zaciskam dłoni na pośladkach, żadnej nie wpijam się w usta. Żadnej nie traktuję tak, jakbym traktował ciebie.

- Mogę? - podchodzę do ciebie, gdy rozmawiasz z rodzicami Klaudii. - Pozwolą mi państwo ją porwać?
- Ależ oczywiście. Zresztą, to Madziu, zapraszam na parkiet - pan Marek porwał swoją żonę.
- To jak? Teraz nie masz już wyjścia.

Zgadzasz się i już po chwili oboje lekko kołyszemy się do "Hello". Wreszcie mogę cię objąć,  poczuć zapach Twoich perfum, pocałować cię we włosy, głaskać po plecach. Wreszcie mogę napawać się Twoją obecnością. Wreszcie czuję się szczęśliwy, choć na tą krótką chwilę, na te kilka minut. Tak delikatnie opierasz głowę na mojej klatce piersiowej. Tak niepewnie spoglądasz w moje oczy. Tak powoli przybliżasz usta do moich. Tak niespiesznie składasz pojedynczy pocałunek na moich wargach. Tak po prostu sprawiasz, że każda bariera pęka.

Tańczymy ze sobą następne kilka godzin. Nie pozwalam nikomu mi ciebie odbić. Tak mocno trzymam Cię w swoich ramionach, bo boję się, że zaraz znowu Cię stracę, a tego nie przeżyję po raz kolejny. Nie przeżyję widzieć cię w objęciach innego. Nie przeżyję, gdy będę mógł zobaczyć cię jedynie na ekranie. Nie przeżyję, gdy odejdziesz...

- Idźcie już na górę i próbujcie tego świeżego małżeństwa - śmiejesz się w stronę Państwa Drzyzga, którzy ukradkiem o piątej rano wymykają się z sali. - My ty trochę posprzątamy - puszczasz oczko siostrze.
- Marcelina, na prawdę chcesz sprzątać? - pytam, gdy zostajemy już sami, a panie sprzątaczki jeszcze nie wzięły się za swoją pracę.
- No a czemu nie? Masz coś innego do roboty?
- Oczywiście, że mam...


~*~*~
Maniek: Przepraszam, że dopiero dzisiaj, ale to ja zawiniłam. Jak zwykle napisałam za późno i musimy dodawać dzisiaj. Nie miejcie nam tego za złe, po prostu to moja głupota się odzywa :) Zapraszam na Nie dusza kocha, lecz oczy, gdzie pojawił się nowy rozdział :] I zapraszam na coś nowego, Markowana Miłość. Coś dziwnego, posranego, nienormalnego. Pozdrawiam ♥